poniedziałek, 24 grudnia 2012
spontaniczność szczera - nigdy nie umiera
moje pierwsze życzenia.
spontaniczność szczera, nigdy nie umiera.
życzę Ci długich snów, wyspania i bezproblemowego wstawania rano. żebyś miał czasu tyle ile chcesz mieć, a nie tyle ile musisz. odnajdywania radości we wszystkim, co robisz. dobrych, pożywnych śniadań. sprawnie działającego komputera i niezawieszających się programów. uśmiechu na każdą dobrą myśl. docenienia wszystkiego, co masz. konsekwencji, siły i entuzjazmu. zdrowia, tego do cna i do dna. celów i dążenia do nich. wiary w siebie i swoje umiejętności. czułości, wierności i życzliwości. żebyś nie zapominał o niczym i o wszystkim pamiętał. dobrych wiatrów na stokach, dużo śniegu pod deską, gór wysokich i ekstremalnych zjazdów, sportem podszytą adrenaliną. zapału i hartu ducha. dużo słońca, a deszcz w kaloszach i pod parasolem. gwieździście długich nocy. hektolitrów ulubionych alkoholi. bez kaca poranków po dobrej imprezie. uśmiechniętej dziewczyny. szalonych wakacji, dzikich podróży szałasowych. zapachu lasu i ciepłego piasku nad morzem. letniej burzy gdzieś nad ciemnoniebieskim jeziorem. chemicznego porządku i emocji nieładu. automatycznych gestów i spontanicznych wzruszeń. odwagi i wytrwałości. wszędzie miłości i zrozumienia bez słów czasem, gdy po prostu słów z ust brakuje. słodkości, wdzięczności, samospełnienia. sekund, minut, godzin - ponad wszystkie inne. poznania najlepszych smaków świata. pysznego jedzenia, bez marudzenia. wszystkich najcudowniejszych filmów obejrzenia, kina, kultury wszelkiej wchłaniania. zdejmowania niepotrzebnych ubrań do spania. niegrzecznych pobudek, wszystkich techno-cudek. bez cyrków problemów. spełniania siebie po, a przed nawet też czasem. muzycznych dźwięków atlasu, pięknych na półce hałasów. uczuć na przystankach, w tramwajach i na gankach.
na 21 lata, Kubie życzy jego Agata
krótkie, urywane oddechy
tego dnia znów pewna siebie stanę przed tobą. obdaruję cię swoją obecnością pełną uśmiechu i nawet bez uśmiechu spotkaną nieskrywaną radością w oczach. to będzie najgorętszy dzień zimy, mimo mrozu rysującego piękne obrazy na oknie. pocałunki uciszą każde niepotrzebne słowo. zostaniesz na śniadanie i resztę dnia, pół miesiąca, kilka lat. przeczucie dodaje pewności, choć odbiera jej twoja pewność siebie. jest więc duża szansa na nieskomplikowany kompromis. albo totalne szaleństwo. albo zasrane kłamstwo. zabawa w podchody wyklucza ostatnie, ale za taki wstęp należy się pięć z plusem.
tego dnia nie będziesz już pytał o zgodę. nie zapytasz o miejsce. o nic nie będziesz pytał. myśląc w ten sposób narasta we mnie niecierpliwość, toksyczny stwór mogący wyrwać się przed szereg wszystkimi zmysłami.
wtorek, 11 grudnia 2012
MPJ
*
Ileż to tysięcy mil od człowieka do człowieka, choćby stali tuż przy sobie?
Ile przestrzeni w poskręcanych błędnikach, ślimakach, labiryntach niewidzialnych?
Ile gór i rzek, jakie stepy wyjące wichrem, jakie oceany monotonne, siwe, bezbrzeżne?
Jakie hotele stoją wbudowane między nich, fantastyczne, o niezliczonych wejściach i wyjściach, windach, piętrach i podziemiach?
Któż to obliczy, kto ogarnie tę drogę, mapę jej wyrysuje i czas jej zdobycia określi?
A miłość przebywa ją jednym krokiem.
Jednym spojrzeniem.
Elektryczna iskra miłości obiega w sekundzie całą tę przestrzeń, w przeszłość nawet sięgającą.
I obejmuje się dwoje ludzi, z których jedno jak gdyby było w najgłębszych kopalniach, drugie na najwyższym ziemskim szczycie gór.
/Maria Pawlikowska-Jasnorzewska/
sobota, 8 grudnia 2012
drżenie ciepła
żeby rozładować takie emocje potrzeba iść na koncert rockowy. wytańczyć i wykrzyczeć w słowach piosenki każdy najmniejszy serca szmer, a wracając nad ranem nie odzywać się milczeniem do siebie.
żeby wszystkie myśli kłębiące się w głowie, mogły zostać wypowiedziane, muszę się napić. rozwiązać zaplątany z przerażenia język może tylko zmiękczona krew w żyłach. trzeba zjeść mniej powietrza, które blokuje wypływ słów z serca przez gardło.
żeby wiszące miedzy nami napięcie rozerwało na strzępy wszystkie założenia i plany. opanować przestrzeń można bez mapy, którą może nawet porwać jakiś nadmorski wiatr. gdy czuję, że nie zgubisz się prowadząc mnie gdzieś, gdzie jeszcze nie byłam.
żeby zostało jeszcze coś, co chcę wiedzieć. bo gdy powietrze staje się gęstsze, zbliżasz się skradając każdy mój oddech.
niedziela, 18 listopada 2012
zaprojektowałam życie.
czuję się jakbym sama projektowała to życie! czytając wstecz dostrzegam między wierszami wiele niemych słów, których położenie jest nijako określone. podszyte banalnym strachem, który powoli przestaje być czynnikiem, przez który wiele razy sprawy się komplikowały, występowały niedomówienia. wiele z wypowiedzianych w formie pisemnej słów było w ogóle nie związanych ze mną, ale istnieją też te, które nie mogły takimi być. choć nie wszystko wygląda tak, jak zakładałam, to i tak czuję się zaskoczona.
jestem przypadkiem odnaleziona spośród naprawdę wielu, wielu innych ludzi na świecie. pochłaniam każdą myśl zachłannie, starannie dopasowując i tłumacząc sobie w inny niż zwykle sposób, ciesząc się bardziej chwilowością niż przejmując się przyszłością. wszystko to przychodzi samo, a moja głowa staje się zbiorem kilku mono-myśli.
wtorek, 13 listopada 2012
bo serce zaciska pięści
jak zawsze mam pozytywne nastawienie, to nigdy się nie zmieni. zwykle tak bywa, że jeśli coś się nie udaje, to po prostu "tak m(us)iało być". dlatego wyliczając dokładnie czas, mając na uwadze krótki korek spowodowany remontem, nie przeszło mi nawet przez myśl spóźnienie. wybór najszybszego wyjścia i wywarcie presji, to tylko elementy spójne. podjęte ryzyko jest tylko przykładem, bo ryzykuje się niewiele kupując bilet na pociąg, trzy minuty przed jego odjazdem. albo się wsiądzie, albo nie. satysfakcja włącza myślenie, odpowiadanie na pytania i analizowanie tego, co nie miało wprawdzie miejsca, ale co by było gdybyśmy tak nie myśleli?
krojąc czas na kawałki odmierzane poprzez przymusowe przystanki marzyłam o parze niezawodnych słuchawek, które pozwoliłyby przenieść moje myśli w jakieś magiczne dźwięki. rozproszyć wszystkie zastanawiające zdania, niekoniecznie proste i zrozumiałe. miałam wciąż w głowie wiele banalnych niedopowiedzeń, które miałam nadzieję zniwelować, gdy tylko oswoję się i znajdzie się chwila na rozmowę o dziwactwach.
intuicja zbędnie wysyła alarmy, a serce zaciska pięści. tutaj nie ma o co walczyć, wszystko jest przypadkiem, nie można walczyć z czymś, co mogło się w ogóle nie wydarzyć.
poniedziałek, 5 listopada 2012
pijani szczęściem
ledwo stojąc na nogach, podpierała się na jego ramieniu próbując złapać równowagę. robiło się jasno, ale czas był czymś całkiem obcym i nieistotnym w tym dwuosobowym zwariowaniu. mogliby pobić rekord guinnesaa i to w nie jednej kategorii. spacerując po nieznanych uliczkach ukochanego miasta, wymienili ze sobą tysiące słów, zmieniając tematy w ekspresowym tempie. błądzili i odnajdywali się pośród starych domów, kamienic i kilku opuszczonych fabryk, robiąc zdjęcia aż do wyczerpania pamięci. rzucając sobie wyzywające gry słowne, nigdy nie dochodzili do sedna sprawy. mijały się słowa przelotnie, choć czuć było wszystko, ale jakby niewyraźnie. zostawiając za sobą ciepłe promienie zachodu słońca, zabierali ze sobą tylko umysły pełne myśli i pomysłów, które zabierały ich w inne wymiary rzeczywistości, kolorując zastany obraz świata.
zastanawiali się nawet, czy mogliby zagadać się na śmierć.
- tak - odpowiedział - ale musiałoby to potrwać całe nasze życie...
hardkorowy poranek gdzieś na końcu miasta, przy wschodzącym słońcu i zachodzących gwiazdach przyniósł niemożliwe zmęczenie, z którym walczyła ogromna chęć na nie-kończącą-się-przygodę. przez jej zamknięte powieki wciąż było widać szczęśliwie błyszczące się oczy, choć w połowie była już jakby we śnie. wypijając każdą kroplę chwili spędzanej we wspólnym towarzystwie, coraz bardziej uzależniali się od siebie bezpowrotnie.
sobota, 3 listopada 2012
lekki umysł
ogranicza mnie niecierpliwość i bardzo lekki umysł. kiedy siedzę na drewnianym krześle ukradzionym z kuchni popijając zimny sok pomarańczowy w pół do drugiej w nocy, pięć godzin przed wyjściem z domu, w mojej głowie szaleńczo biega niezliczona ilość ciekawych myśli. próbuję to wszystko jakoś ogarnąć płosząc je kojącymi nutami wylatującymi z membran głośników, ale to na nic, zamykam oczy i szeroko uśmiecham się do siebie. znajduję się tutaj, ale to tak jakbym równocześnie była w innej strefie czasowej i ekonomicznej, a nawet w innej strefie klimatycznej. kontrolując dystans pomiędzy myśleć a czuć, czerpię energię, jaka kumuluje się we mnie od pewnego czasu, szepcząc pod nosem samą przyczynę, źródło jej powstania.
daj mi jeszcze trochę pobujać w obłokach, to takie niezwykłe uczucie mieć w sobie wiosnę przy pierwszym śniegu za oknem, zarażać radością każdego mało odpornego człowieka i mieć do wszystkiego takie optymistyczne podejście.
zrobiłeś mi niespodziankę sobą i nie wiem co mamy z tym zrobić.
czwartek, 1 listopada 2012
dwie drogi.
pozostawiła po sobie blady poranek i ciepły dotyk ust, których smaku nie mogę wymazać z pamięci. wracając zaspanym tramwajem uśmiechałem się beznadziejnie ciesząc się chwilą. chociaż chwile mają to do siebie, że mijają, ale nasza pamięć, gdy jest dobra, może je odtwarzać, jak film na taśmie analogowej.
kiedy się uśmiechała lekko mrużyła oczy, a ja potrafię przypomnieć sobie każdy jej najmniejszy gest, jaki byłem w stanie zauważyć. a stan mój do przyziemnych nie należał. czasami spotyka się kogoś takiego, z kim nie ważne gdzie, nie ważne o czym, ale można rozmawiać.
zimny deszcz, nad ranem puste miasto i dwie drogi.
niedziela, 28 października 2012
z pozdrowieniami od Szczęścia
Powoli wszystko staje się równo poukładane. Każdy element próbuje być dopasowany rozmiarem, kolorem i fakturą. Instynktowne postępowanie niekiedy wiąże się z brakiem zrozumienia nie tylko przez otoczenie, ale również nie odnajduje racjonalnego wytłumaczenia w samym sobie. Krew toczy się nadal w żyłach i choć nie pulsuje wszystko zbyt mocno przez niski poziom dopaminy, to czuć podświadomie krótkowzroczność tego stanu, czuć nadchodzącą aurę jakby wiosennego ciepła.
A tymczasem jesień przygotowuje nas do zimowych mrozów. Uważam na używanie uśmiechu, czuję czasami zimną znieczulicę, gdy jesteś dla mnie miły, gdy robisz wszystko, żeby było dobrze - na siłę. Komponuję, składam, mieszam - tworzę i niszczę, tworzę i rozbieram. W całości, nienaruszone zostają tylko moje myśli - we mnie, moje uczucia gdzieś wysłane - w podróż kosmiczną, wysyłając mi tylko mrugające światełka na kształt gwiazdek, z pozdrowieniami od Szczęścia.
poniedziałek, 24 września 2012
brak pisania i wahania
zawzięcie trzyma mnie przy sobie brak pisania i wahania. przeżywając emocje do szpiku kości nie da się myśleć. skomplikowane składanie słów w ciągnące się wyrazami zdania stało się zbyt trudne dla zmęczonego umysłu zatopionego jedynie w swoich własnych emocjach. a przecież te właśnie emocje budujące całokształt działań chowają się najczęściej i to jeszcze tak głęboko, że onieśmielają, zawstydzają i tworzą niewidzialny klosz by ochronić resztki zdrowego rozsądku przez zniszczeniem. muszę mieć zewnętrzne bodźce, obserwacje powstających nowych konstelacji gwiazd, które sprawiają, że nie daję rady przestawać się uśmiechać. bo moje nudne proste życie nie daje takich kolorów jak takie, które widziałam do tej pory, nie mają nawet cienia tych wszystkich skomplikowanych barw, których kolorów nie idzie spamiętać.
czy może po prostu zamykam się w świecie, w którym słowa liczą się najmniej?
środa, 29 sierpnia 2012
.
z jej głosu wypływała nuta pewności. wzrok rozmazany niesamowitym blaskiem, który prowokował do stwierdzenia ogromnego zauroczenia, jakie istniało w jej głowie. myśli zajmowała w całości jego osobowość. i najcudowniej na świecie chciała, by trwało to nieustannie i nie zginęło pod kołami przypadkowego samochodu niekoniecznie dobrej marki.
wtorek, 21 sierpnia 2012
bez zastanowienia
błądzenie myślami po przeszłości nie daje nam nic, a i tak wciąż odświeżamy strony minionych dni, miesięcy a nawet niekiedy lat. pytanie 'co by było, gdyby?' pojawia się zbyt często, zbyt pochopnie stawiane na piedestale, bo zapominamy o tym, że to, co jest teraz mogłoby być inne, lepsze/gorsze, nie wiadomo. można tylko dociekać odpowiedzi, można tylko płytko zastanawiać się nad tym wszystkim, gubić po drodze teraźniejszości ulotne chwile.
a gdyby tak, przestać się zastanawiać, dać ponieść się ulotnym emocjom i do swojej rzeczywistości dorysować kolorowego jednorożca, który beztrosko skacze na chmurach i nie przejmować się tym, że jego wcale w naszej ludzkiej rzeczywistości nie ma?
czwartek, 9 sierpnia 2012
fascynujące zauroczenia.
mignąłeś mi gdzieś przed oczami raz czy dwa. w chmur obłokach gdzieś mieszkałam i oddychałam, więc swoją obecność musiałeś mi bezpośrednio zakomunikować, skakać w miejscu i uśmiechem machać, wśród dziesiątek tysięcy nieznanych jeszcze twarzy, tylko tak mogłabym ciebie zauważyć. w ostatniej chwili, bez wahania, wpadłeś na mnie zdając się na sam przypadek lub po prostu wyliczyłeś matematycznie parzystą liczbę możliwości naszego ponownego spotkania. odnajduję wśród wspólnie spędzonych chwil krople nadziei, która nie wysychała mimo upału lejącego się z nieba. dotyk ciepłej, spalonej słońcem skóry i jej niesamowity zapach unoszący się między nami sprawiał, że poziom endorfin podnosił się i wskazówka wyliczająca ich zawartość wariowała wciąż od wysokiego do najwyższego poziomu nie mogąc się zatrzymać. życie przedstawiło mi ciebie. i myślę, że jestem jeszcze w szoku, bo nie mogę odnaleźć wszystkich swoich myśli sprzed tygodnia. zamiast nich spadające gwiazdy, wschody słońca i fascynujące zauroczenia.
sobota, 28 lipca 2012
nieokreślone i niedopowiedziane
czasami słowotok się zacina. nastaje cisza. milczenie przeszywa ciało jak dreszcze pierwszych dotyków. czasami po prostu nie można mówić, nie można też wtedy pisać. albo często rozpoczyna się jakieś zdanie, stawia się przecinek, który chwilę potem musi zamienić się w kropkę tracąc ogonek, bo myśl znika gdzieś, zapadła się pod ziemię i sens przestaje istnieć, zdanie też. bywa i tak, że dławi wielość słów, które chciałoby się powiedzieć, które wiszą gdzieś między ludźmi niewidzialne, są takimi wyskakującymi z między-wierszy chochlikami, których nie sposób przypilnować, jeśli nie zna się na nie sposobu, jeśli nie umie się ich okiełznać.
w tej ciszy najlepiej słychać pociągi naszych myśli. najłatwiej ustala się rozkłady jazdy i dopina wszystkie formalności. cisza daje morze możliwości, cisza układa wszystkie zagubione pomiędzy zakrętami ludzkich komórek myśli. w tym milczeniu rozwiązuję zagadkę, którą zostawiłeś mi wychodząc ostatnim razem. całą swoją cierpliwość skupiam na kumulujących się w głowie rozwiązaniach i połączeniach, których wynikiem będzie rozwiązanie owej zagadki. analizując od początku do końca, od nowa i znów to samo, przeginając wszystkie zasady, jakie do tej pory znałam, malując inne ścieżki i krążąc po innych planetach, nadal nie wiem nic i wiem wszystko na raz, wirując między jedną szalą wagi a drugą, czekając aż któraś wreszcie się przeciąży.
bo oprócz gwiazd na niebie i księżyca, coś wisi we wszechświecie. coś bliżej nieokreślonego i niedopowiedzianego nas.
piątek, 27 lipca 2012
rr
jestem teraz taka co chwilę, na zmianę, rozważna i romantyczna. zauważam i dostrzegam niewidzialne gesty i przenikające spojrzenia, które powodują, że czasami chciałabym się zatracić w Nim, bez opamiętania zakochać i w chwili kiedy już bardziej jestem pewna przyciąga mnie do ziemi dystans doświadczeń, woła: halo! -moja podświadomość, i nie chcę już nic wcale. znów położyć się do łóżka, samej w nocy, lekko głaszcząc puste miejsce obok z myślą, że kiedyś znów wygram z samą sobą. i utonę. albo spłonę.
12/07/12
12/07/12
piątek, 20 lipca 2012
nie
nie spiesz się.
i nie spieprz tego.
nie mów za dużo.
ale nie rób za mało.
nie niecierpliw się.
i nie uciekaj.
nie poganiaj.
i nie zwlekaj.
nie zwalniaj
i nie przyspieszaj.
nie poddawaj się.
poniedziałek, 9 lipca 2012
słowa, słowa, s ł o w a
słowa odbijają się echem od ścian. uśmiecham się z pewnością do nich bardzo ironicznie, bo nadal widzę w nich to samo znaczenie, co wtedy, kiedy zamieniały się w powietrze wokół nas. wpadły i stworzyły bardzo przyjemną atmosferę, choć moja nieufność pukała głośno w zamknięte okno i nie dawała zasnąć. mieszanka chemiczna z intuicją i ostrym jasnym światłem dała w wyniku lekkie uczucie przykrości, że jednak los nie sprawił mi niespodzianki, ani żadnego alarmu. mów, lecz mimo słów daj po sobie poznać, że coś znaczą. dla wszystkich piszących słowa mają wielką moc, mogą stwarzać i niszczyć. dzięki nim dzieje się wszystko i nic.
powiedział za dużo, a co go nie powstrzymało od tego, by teraz mógł żałować, tego nie wiem, nie chcę wiedzieć.
powiedział za dużo, a co go nie powstrzymało od tego, by teraz mógł żałować, tego nie wiem, nie chcę wiedzieć.
"a zdań igranie spisz na kolanie"
poniedziałek, 25 czerwca 2012
cześć, optymistko!
mimo niewyspania czuję już nadchodzący dreszcz emocji. różnorodność ich nie przytłacza i nie czuję paniki myśląc o niedalekiej przyszłości jaką jest jutro. w głowie pojawia się zdanie: "nie mogę się doczekać!", podekscytowanie sprawia, że nie znika uśmiech z twarzy, a nawet pochmurny poranek potrafi być dobrze zinterpretowany. ból głowy wyszedł nad ranem budząc mnie przy tym hałaśliwie, ale za to wyniósł ze sobą śmieci, jakie przeszkadzały w codzienności funkcjonować normalnie. stres pojawił się na moment, zjadł śniadanie i pożegnał się ze mną, może nie wróci? oby nie wrócił.
czasami mam nadzieję, że chcieć to móc. że jeśli się czegoś bardzo pragnie, to wszystko jest możliwe. że czasami autosugestia wpływa na nasz los, właśnie w taki sposób, jaki sami sobie wykreujemy. czasami to możliwe, bo czasami wszystko jest możliwe. w tym przypadku właśnie chciałabym mieć szczęście i za jakiś czas przekonać się o tym, że mam to, czego tak bardzo pragnę. może przypadkiem? może zdziałam coś niesamowitego? nieważne! ważne jest, że dzieje się. a dzieje się wspaniale, kiedy powoduje to u mnie same dobre emocje.
ziewający uśmiech i przelewające się przez głowę wszystkie słodkie słowa rozpoczynają kolejny tydzień, kolejny raz od poniedziałku. gdzie ja zgubiłam tę tętniącą w żyłach radość? gdzie zostawiłam swoje różowe okulary? kiedy rozsądek zastąpił optymistyczne myślenie o szarej rzeczywistości?
czasami się wraca. ale tylko wtedy, kiedy ktoś na ciebie czeka. on czekał. a ja wróciłam.
ten labirynt narysuję ci na plecach.
*
Za oknem bardzo jesiennie, że aż schowałam się pod ciepłym kocem i kubek z gorącą herbatą staram się mieć najbliżej siebie, by dochodził smaczny zapach i nakłaniał mnie do odwrócenia uwagi od tych wszystkich klejonych słów i upijania się dziś właśnie tym napojem, inaczej niż zwykle.
*
Bo śniłeś mi się wtedy co noc, jakbyś zapowiadał kolejną wizytę w moim życiu. podświadomość skierowała mój wzrok w twoją stronę i czas spędzany na rozmowach z tobą dał mi nieskończenie wiele pytań. a fascynacja pierwszego wrażenia odnowiła się błyskawicznie.To niewiarygodne ile można przekazać emocji za pomocą napisanych słów, przekazanych utworów, bezdotykowych gestów jakimi można raczyć siebie wzajemnie poprzez łącze internetowe. I to były właśnie: "Things I Don't Understand". "Labyrinth" myśli i świąteczne smutki, które wywarły na mnie podjęcie ostatecznych decyzji w swoim życiu, notoryczne poprawianie humoru sobie nawzajem i nasycone entuzjazmem dialogi przeplatały się ze sobą kiedy zima przyszła i wszystko na swojej drodze zasłoniła białym śniegiem.
Oboje wiemy, że mieliśmy szczęście w nieszczęściu. I choć pamiętam tylko smak ust, dotyk włosów i pomarańczowe światła latarni, za nami czerwony przystanek, godzina po 22:30, to wiem, że przez ten jeden moment, nie było świata, rzeczywistość płonęła między nami a sami nie byliśmy na tyle odważni, by zostać tam, zostawić, spalić, zniszczyć ją.
Emocjonalna bomba, która do swojej eksplozji nie potrzebowała wiele. Dwa puste łóżka naprzeciwko siebie, choć dzielą je miliony centymetrów w rzeczywistości, gdzieś w wykreowanym świecie stawały się idealną jednością, idealną przestrzenią całonocnych rozmów, szeptów i tulenia pachnących kwiatami włosów.
Niesamowite jak można siebie nawzajem odgadnąć. Uciekałeś zawsze, choć trudno było skończyć rozmowę, bo niczym nie można zliczyć szczęścia i radości, takiej wewnętrznej, takiej egoistycznej radości jaką sprawiały nam te nocne rozmowy. Kosmos! Cały wszechświat. Kosmos piegów, z Księżyca uśmiechów i ciepło pewnych miejsc ciała. Zabiorę kilka twoich, a ty mi dasz kilka swoich. Te same zdania, wypowiadane w tej samej chwili, pomyślane w tym samym momencie - synchronizacja. Bo kiedy niepotrzebnie przewracałam się z boku na bok, to Ty drapałeś mnie po plecach we śnie, przez sen.
*
Zawsze niespodziewanie przychodzi czas, w którym trzeba coś po prostu sobie wyjaśnić, przypomnieć albo po prostu ucieszyć się znów z tych tysięcy wiadomości. Nie trzeba już snuć się nad tym, co mogłoby być. Zamiast tego, być po prostu.
więc "bądźmy".
więc "bądźmy".
sobota, 23 czerwca 2012
pomarańcze i trawa
"pomarańcze i trawa"
czas roztopił większość wspomnień. ale nie te, które nigdy nie powodowały u mnie innej reakcji niż uśmiech. upał i zmęczenie skłoniło mnie to rozgarnięcia spośród miliarda wspomnień tego jednego, jedynego zimowego wieczoru, kiedy siedzieliśmy na parapecie i paliliśmy. miałam tylko uśmiech i twoją niebieską bluzę na sobie. chowałam lodowate stopy w uścisku twoich dłoni, a ty tuląc się całowałeś moje zimne kolana. czekaliśmy na spadające gwiazdy, opowiadałeś mi o nocnym niebie poszukując Wielkiej Niedźwiedzicy pośród niezliczonych małych punkcików miliony lat świetlnych stąd. byliśmy wtedy tak niewiarygodnie blisko, jak nigdy wcześniej i nigdy później. zapach i smak tych trzech miesięcy kojarzy mi się z pomarańczą i słodkim słońcem, w którym dojrzewała, by potem trafić niefortunnie w któreś z naszych zakochanych ust. leżąc po trawie wtulona w twój lewy bok, nie mogłam chcieć niczego więcej.
choć próbowaliśmy odszukać jakiejś powrotnej drogi, jakiegoś zaczarowanego skrótu przez dziurę w podłodze, nic nie znaleźliśmy, wciąż wspomnienia są tylko wspomnieniami. a wszystko co między nami, wciąż pozostaje niedokończone i niezakończone.
środa, 20 czerwca 2012
inność
mówią, że przeciwieństwa się przyciągają i stwierdzenie to wyjaśnia totalnie, dlaczego tak lubiłam spędzać z tobą czas. dodałeś do mojego spojrzenia na świat trochę dystansu. pokazałeś, że powinnam być czasami cyniczna, niegrzeczna i zła. ja z kolei wyjaśniałam ci wszystko na opak. wyrywałam z ciebie kawałki przeszłości i próbowałam na siłę dowiedzieć się jakim człowiekiem jesteś, co ciebie ukształtowało w życiu. nocne porwania po pracy i nieznośnie długie wylegiwanie się w łóżku wyjawiają dwa podobieństwa, które spontanicznie odkryłam w leniwych porankach gdzieś za miastem. perfekcyjne omijanie odpowiedzi lub znienacka zadawane pytania, ot co, wszystkiego domyśl się sama. bo przecież to nie poezja ani jakieś zapiski codzienności, to analiza. przedstawienie czegoś w sposób mało dosłowny i nieprzyziemny, dla zmęczonego oka zbyt trudne, choć ma wiele znaczeń. miliony, bo tyle nas się urodziło na świecie i każdy może przeczytać w sposób, jaki będzie mu wygodny, to nie lektura szkolna, to nie ustawa sejmowa.
ciebie natomiast trzeba trawić jakiś czas. zastanawiać się "po co, dlaczego?" a dlatego, że wystarczy trochę tylko spróbować "inności", by wiedzieć potem, czego chce się naprawdę. czego chce się zawsze i wszędzie. co jest bezcenne, co jest niezastąpione, co nie minie po pierwszej nawałnicy, w lecie pełnym miłości. "inność" gdy powszednieje robi się nudna, odpada tynk z sufitu i mizernieje uśmiech przy kolejnym spotkaniu. "inność" znika i jej nie ma, jakby wcale jej nie było. rozpływa się w ciele egocentryka, tak po prostu przestaje mieć dla mnie znaczenie.
trochę ciebie nie zaszkodziło mi w życiu. a teraz nawet nie pamiętam, że się w ogóle pojawiłeś. emocje pozostały pustymi pudełkami po przeprowadzce, a czas który spędzałam z tobą jest teraz pusty.
*
czwartek, 14 czerwca 2012
ucz się czuć.
nikt nie zna konkretnego schematu. wszystko dzieje się samo. to wszystko przychodzi znienacka i burzy ład i porządek zbudowanej starannie codzienności. wpycha się w kolejkę do zabrania głosu i nie uważa na to, co było w niej wcześniej.
w życiu jest jak w pogodzie. po burzy zawsze wychodzi słońce. wszystko wraca do normy.
w życiu jest jak w pogodzie. po burzy zawsze wychodzi słońce. wszystko wraca do normy.
czwartek, 31 maja 2012
jasne i klarowne.
nie szukałam żadnej wspólnej drogi. potykałam się o różne tematy, w których zgodność wypadała stuprocentowo, ale to tylko odkrywa spójność działającą pomiędzy indywidualnymi jednostkami, które rozwijają się w całkiem odmiennym środowisku, mają inny cel i kierunek w życiu, pasjonują się różnymi dziedzinami życia, a mimo to, coś jednak ich łączy. schemat wspinania się po linie wyposażonej w węzły, dzięki którym łatwiej wejść wyżej, znajdujesz nad sobą jeden z nich i dzięki niemu pokonujesz kolejny etap wysokości. nie zobaczysz jak wygląda świat z perspektywy kilkumetrowej wysokości, jeśli nie będziesz się na tę wysokość wspinał. ciekawość i chęć odkrywania kieruje wówczas człowiekiem, patrzysz wzrokiem pełnym pasji, uwagi i blasku, mimika pełna ożywienia dodaje entuzjazmu, uczucie szczęścia, jakbyś właśnie wygrał dużą sumę pieniędzy w lotto.
ja nawet nie puściłam kuponu. wsiadłam w poranny pociąg Wołodyjowski i próbując uciekać, wróciłam do wspomnień, które uśmiechały się do mnie na każdym skrzyżowaniu stolicy Wielkopolski.
wszystko stało się jasne i klarowne. niestety.
równoległe linie spotkały się w jednym, jedynym punkcie przestrzeni i znów rozchodzą się wracając na swoje miejsca. przypadki są powodem właśnie takich uczuć, które zawsze pozostawią po sobie mnóstwo uśmiechu i niewidzialnej energii z kosmosu, której uderzenie może nas albo zabić, albo wzmocnić.
ps. to bardzo źle, że przed tą wiadomością było kilkanaście 'wersji roboczych'.
wtorek, 22 maja 2012
w zdaniu zmienia szyk
śpiewała pod nosem i wysyłała mi buziaki w lekko skośnych spojrzeniach. pewne cechy w ludziach można kochać i zarazem nienawidzić. to była właśnie taka cecha. lekkość ducha i stan, w którym ledwo grawitacja trzymała ją przy ziemi. wir szczęśliwości, który napawał ją bezgranicznym poczuciem, że w tej chwili wszystko jest możliwe. nienawidziłem, kiedy dla niej wszystko było do rozwiązania, każda sytuacja miała wyjście. wszystko było do ułożenia. ciągnęła mnie za rękę w jakąś nieznaną stronę. może wcale nie trzymała mnie za rękę, tylko szedłem za nią jak pies idący za tropem? kochałem kiedy zmieniała szyk w zdaniu, bo wtedy wszystko czego nie lubiłem, było dla mnie nowe. pokazywała mi inny świat, pokazywała wszystko tak, żeby mi się spodobało. jakbym był dla niej jedyną osobą na świecie. może byłem?
niedziela, 20 maja 2012
statki
zagraliśmy w statki. w pierwszym ruchu odkryłeś mój trzymasztowiec. widziałam cię na horyzoncie zachodzącego słońca. codziennie. za pierwszym razem - pudło, ale po twoim rewanżu nie poddawałam się i intuicyjnie trafiłam na sam środek pięknego pięciomasztowca. zwinąłeś żagle. nie było wiatru więc zacząłeś dryfować w swojej rzeczywistości. mój trzeci ruch zaskoczył cię totalnie. jeden po drugim ginęły w wielkiej wodzie twoje wielkie łodzie i małe łódeczki. a ja uśmiechałam się do ciebie z mostku jednego ze swoich żaglowców.
gra została wstrzymana, czekam aż sztorm minie i morze ucichnie, wtedy spokojnie podpłynę najbliżej statku, na którym się znajdujesz, wtedy wyślę list w butelce lub morsem prześlę tajną wiadomość.
*chyba, że czasami ciekawość cię nie zawodzi, przypływasz ukradkiem pod podwodne okno mojej kajuty i podglądasz moje myśli. wiesz więc, że nie mogłabym, tutaj szczególnie, zostawić ciebie na bezludnej wyspie, bez żadnej nadziei na ratunek.
może uda mi się znaleźć resztę twoich statków. mam do wygrania pojedynek, w którym trzeba odkryć jeszcze niezliczoną ilość pól. każde z nich może kryć pod sobą kolejną zagadkę, tajemnicę i ciekawostkę. w końcu, na całej planszy zbudowanej z kwadratów, pojawi się twoja myśl wyrysowana za pomocą kilku płynących po morzu statków.
wtorek, 15 maja 2012
budzą mnie motyle!
obudziły mnie motyle. chociaż wcale nie spałam. błądziłam po wielkiej pustyni literatury i nie wiem, czy zapamiętałam dobrze całe piętnaście minut.
mam zimne dłonie i stopy i w tej jednej chwili pomyślałam sobie o twoim radosnym spojrzeniu, które mogłoby mnie rozgrzać, rozpalić. wstałbyś trochę wcześniej, żeby dodać mi otuchy i zająć sobą cały stres. albo wśliznęłabym się pod śpiące ramię tak, by swoim zmarzniętym ciałem nie obudzić twojego. byś tylko dopasował się, przy okazji przewracania na drugi bok, w moje ciało lub odwrotnie.
coś w tym jest, musi być. że kładąc się spać pomyślę, czy śpisz. czy słuchając, znalezionej przypadkiem jakiejś niezwykłej piosenki, pomyślę czy już ją znasz, czy to ja ci ją pokażę?
nastawiam czajnik z wodą na codzienną kawę z mlekiem zostawiając tutaj wszystkie swoje słodkie myśli, by nie mieszały się z treścią wszystkich przeczytanych i nieprzeczytanych książek.
niedziela, 13 maja 2012
marzenia o toskanii
pszczoły zeszłego lata nie wyprodukowały zbyt słodkiego miodu a ja nie mam słonecznych wspomnień znad morza czy jeziora. w pamięci jednak zostały przemierzone czarnym jednośladem kilometry po miejskich ulicach, uliczkach, ścieżkach rowerowych czy chodnikach. wszystkie najpiękniejsze widoki zapisały się w pamięci jak fotografie robione starym zenitem z rysą w obiektywie. wiatr zwiewa coraz dłuższe włosy, skóra pachnie słońcem.
siedzimy na ławce i czekamy na nocny autobus w krótkiej sukience i letnich sandałkach. jest za pięć druga w nocy. niebo zachwyca głębią ciemnej niewiarygodnej przestrzeni. wszystko jest gotowe i spakowane, możemy uciekać. autobus zostaje zatrzymany machnięciem twojej ręki. kierowca zatrzymuje się tak, że drzwi ustawiają się w naszą stronę. ja wciskam przycisk otwierający, a ty zbierasz z bruku kilka naszych wspólnych toreb. kątem oka spoglądam na twoją beztroskę, czuję ją przez obejmującą mnie twoją lewą rękę, a zapach jej intensywnie przypomina mi o pierwszych ciastkach, jakie mogłam ci upiec. słodkość dni zbliżających nas do siebie.
więc próbuję wpleść się w ciebie, dojść jak najbliżej, zapełnić każdy milimetr między nami. noc zmieni się w dzień, kilka dni w tydzień i tak zostanie nas miesiąc w podróży życia, dookoła świata. albo zmienimy zdanie w drodze do Toskanii, zakochani w sobie i w słońcu, zastanowimy się nad przyszłością i dostanę od ciebie mały domek na wzgórzu z pytaniem, czy byśmy się nie pobrali?
więc próbuję wpleść się w ciebie, dojść jak najbliżej, zapełnić każdy milimetr między nami. noc zmieni się w dzień, kilka dni w tydzień i tak zostanie nas miesiąc w podróży życia, dookoła świata. albo zmienimy zdanie w drodze do Toskanii, zakochani w sobie i w słońcu, zastanowimy się nad przyszłością i dostanę od ciebie mały domek na wzgórzu z pytaniem, czy byśmy się nie pobrali?
niedziela, 6 maja 2012
sen wariata.
zalewa mnie ocean zmysłów. wokół niebanalna cisza poprzedzająca kolejny ważny dzień życia pozwala słyszeć głosy mojego śpiącego ciała. równomiernie pompujące krew do każdej części ciała serce odzywa się głucho w klatce piersiowej, a spokojny, jeszcze zaspany oddech wciąż przerywany próbą usłyszenia ciszy budzi cały organizm do właściwego funkcjonowania. czuję, że chciałabym tak zostać. leniwy poranek kontra wykorzystanie wszystkich swoich zasobów wiedzy, by przyszłość streścić w kilku literkach przed nazwiskiem. nie pozwala jednak na to poranne pukanie do drzwi, a za nimi nieznajoma postać. wita się i omija mnie w progu. znajdując kuchnię siada w najbardziej oświetlonym miejscu i czeka, aż zaparzę jej herbaty. mówi, że to będzie długie spotkanie. uśmiecha się do mnie jak dobra ciocia, której dawno nie widziałam. choć w tym uśmiechu kryje się zbyt wiele dobroci, ja pozostaję nieufna. trochę boję się patrzeć jej prosto w oczy, więc zajmuję się rzeczywistością dookoła. chciałabym ją ominąć, zostawić i wyjść, ale jest jak moja myśl - wciąż ze mną, nieodwracalnie. poddaję się więc, siadam razem z nią przy stole i zaczynam rozmowę, od zwykłego "dziękuję".
piątek, 4 maja 2012
kto tam? kto jest w środku?
obudziła się w głębokim przekonaniu, że skąd cię zna. poszukiwała w czeluściach internetu jakichkolwiek wskazówek, co do znajomych powiązań, ale nic z tego nie wyszło. wykorzystała tylko bezcenny poranek na buszowanie po niekończących się stronach, a poczucie znajomego zapachu osobowości wciąż wisiało w powietrzu, co nieznośnie ją wkurwiało.
z kilkuminutowym spóźnieniem na ramieniu wyszła z domu biegnąc na tramwaj. goniła ją jej własna torebka, w której miała kilka książek, portfel z biletami i dokumentami, szminkę i małą wizytówkę salonu samochodowego, na której napisałeś jej swój numer. nie miałeś salonu samochodowego ani też nie było to twoje miejsce pracy, użyłeś tej właśnie wizytówki, bo ostatnio wyjechałeś z tego salonu nowym nissanem, o którym już zdążyłeś jej wspomnieć, kiedy podobne cacko mijało was na pasach w centrum miasta na pierwszej randce.
często spotyka ludzi wrażenie, że znają się od lat. wszystko przychodzi z ogromną łatwością, bez żadnych zbędnych barier i dystansu. kiedy spotkała ciebie, miałeś dwie cechy, to tak, jakby kupić biały blejtram i opowiedzieć o nim to, co widać na pierwszy rzut oka. potem poznała cię innymi zmysłami. i choć to niewiele, to pozwala to stworzyć atmosferę, w której kiedyś w końcu wybuchnie jakaś ziemia, stworzy się jakiś nowy świat.
ona skąd cię zna. zawsze chciała cię spotkać, chciała móc zanurzyć głowę w strumieniu twojej świadomości. więc pyta: kto tam? kto jest w środku?
środa, 2 maja 2012
przepaść
/bon iver, I can't make you love me/
w ciepłym świetle nocnej lampki widzę gorąco unoszące się z kubka herbaty. hymn nieszczęśliwej miłości zapatrzonego w dziewczynę swojego życia mężczyzny, miesza się z kroplami deszczu spadającego z nocnego nieba. uśmiecham się do znajomych dźwięków, które nigdy nie kojarzyły mi się z nostalgią i melancholią. były dla mnie drogowskazem i spajały całość mojego istnienia. między końcem a początkiem jest teraz wielka przepaść. nie można zakopać jej byle czym, nie można jej też przeskoczyć. trzeba przejść, potykać się o wystające korzenie drzew, upadać i zaraz wstawać. przygotowałam się do wyprawy w tę dolinę. zabrałam nawet płaszcz przeciwdeszczowy na taką pogodę, jak dziś. na wieczorne przystanki mam kilka książek i płyt, towarzyszy rozmów i chwile samotności. samodzielnie przeszłam wszystkie etapy tej ciężkiej drogi i widzę już jej koniec, który jest wyczekanym początkiem. początek - to lekkie słońce, roztapiające czerń nocnego nieba od wschodu - zaczyna się głośnym śpiewem ptaków nie dających spać sobie nawzajem. deszcz sobie gra na parapetach okien wielu mieszkań, roznosi nieznane melodie i sprawia, że zmęczone już oczy łakną snu. jutro, "jutro będziemy szczęśliwi."
idealna aura na wystukanie kilku zdań na nasz temat.
sobota, 28 kwietnia 2012
puk, puk.
dla mnie to nie jest dziwne. pachnie zwyczajnie, ciekawością i zaproszeniem przez śmiejących się z okna młodych ludzi w środku nocy. wrogo nastawieni ludzie są prymitywni. albo ci, którym przyświeca gościnność i otwartość, są ograniczeni lub wciąż im mało twarzy w książce.
uciekam i poszukuję nowego, bo oni stoją sobie dalej w jednym miejscu, a ja biegnę dalej, wyprzedziłam wszystkich o metr, kilometr, milę. wyrywam się stąd, by swój nieporządek podzielić z innym bałaganem.
puk, puk.
usłyszałem, że ładnie śpiewasz.
chciałem więc zapytać,
czy mogę podzielić się z tobą swoim życiem.
mam tylko kota i kilka butelek.
puk, puk
zapamiętam twoje podniecone zdziwienie
zapalone jak lampki oczy na słodkiej twarzy
i twój wredny śmiech, za pytanie
o to, ile masz już lat.
środa, 25 kwietnia 2012
nic nadzwyczajnego.
zawsze mówisz, że to nic nadzwyczajnego, że to tylko Ty.
a pusty, zielony kubek po kawie, oznacza że już wstałaś i wypiłaś ją, pół na pół z mlekiem, tak jak lubisz. zostawiłaś na blacie w kuchni butelkę mleka, bo wiesz, że nie lubię łączyć gorącej kawy z zimnym mlekiem.
zawsze wstajesz troszeczkę wcześniej, żeby sama wypić prawie jednym łykiem swoją pierwszą, poranną kawę, a potem wziąć prysznic jeszcze zanim ja się obudzę. czasami zdążysz nawet zrobić już śniadanie. ale dziś przebudził mnie zły sen i brak twojego oddechu tuż obok, więc zastałem twój kubek w kuchni, a ciebie krzątającą się w łazience. wstawiłem grzanki do tostera, zerwałem szczypiorek z twojego balkonowego ogródka i doprawiłem nim twarożek śmietankowy.
nigdy nie siadasz na przeciwko, dlatego bardzo lubię z tobą jeść. szczególnie kiedy wchodzisz do kuchni w moim ulubionym podkoszulku, który kupiłem będąc z tobą na pierwszej wycieczce do berlina wschodniego. w rozpuszczonych włosach i podwiniętymi rękawkami wyglądasz jakbyś przed chwilą obudziła się w przyczepie na preriach amerykańskich w Teksasie, wiatr rozwiał ci włosy i mrużysz oczy od suchego słońca.
każdego dnia, kiedy słońce wdziera się do kuchni przez żaluzję, mam blade wspomnienie z naszego pierwszego poranku. usiadłaś obok mnie, wplątałaś swoją dłoń szukając mojej i słodkim podrapanym głosem powiedziałaś 'dzień dobry', głaszcząc jak kot moje ramię wtuliłaś się w ciepły jeszcze bok.
każdego dnia czekam z utęsknieniem na ten zwykły gest, który sprawia, że wszystko tego dnia jest lepsze. nie przeszkadzają korki, nie denerwują kolejki w supermarkecie, nie ma spraw, których nie da się załatwić. każdego dnia czekam na tę chwilę, jakbym oglądał wciąż ten sam film i wciąż przeżywał miłe zaskoczenie widząc tę samą piękną scenę.
kiedy tak robisz, czuję zapach twoich włosów, czuję ciepło twojej skóry, czasami słyszę nawet jak mruczysz. gdybyś siadała na przeciwko, nie byłabyś naprawdę blisko, nie sprawiałabyś, że początek dnia może być tak kosmicznie niezwykły.
poniedziałek, 23 kwietnia 2012
deszczem.
to taki pierwszy deszcz, którego dźwięk daje mi powód do promiennego uśmiechu. myślę sobie teraz o tobie, jak mkniesz z jednego końca miasta na drugi, spiesząc się na uciekający tramwaj, unikając zimnych kropel deszczu wpadających w każdą szczelinę twojego ubioru. przeklinasz ten moment, kiedy wyszedłeś z domu bez parasola lub nie ubrałeś innej kurtki wyposażonej przynajmniej w kaptur.
w tramwaju, między ociekającymi wodą parasolami i ich właścicielami, którzy z ledwością opanowują swą zadyszkę, znów jest wszystko na nie. zbyt mało miejsca, by dotrzeć w trzy sekundy przed odjazdem i kupić bilet równie szybko i uniknąć nieprzyjemności z płacenia za gapę kary. wiosenny katar rozprzestrzenia się, bo przecież wszystkie modne panie kichają na lewo i prawo, bo jak można wiosną nie nosić się zdrowo? myślałeś o tym, że ty również poczułeś chęć zdjęcia chociaż jednej warstwy zimowej skorupy, by ciało przez nie-bawełniane już części odzieży mogło poczuć powietrze.
w czasie burzy chmury są niewiarygodnie zmienne. jak kobiety, które w większości zmieniają zdanie co minutę lub dwie. chciałbyś wszystko obserwować z czwartego piętra lub wyżej, z bezpiecznego miejsca, gdzie będziesz suchy i nie będziesz już uciekał.
w tramwaju, między ociekającymi wodą parasolami i ich właścicielami, którzy z ledwością opanowują swą zadyszkę, znów jest wszystko na nie. zbyt mało miejsca, by dotrzeć w trzy sekundy przed odjazdem i kupić bilet równie szybko i uniknąć nieprzyjemności z płacenia za gapę kary. wiosenny katar rozprzestrzenia się, bo przecież wszystkie modne panie kichają na lewo i prawo, bo jak można wiosną nie nosić się zdrowo? myślałeś o tym, że ty również poczułeś chęć zdjęcia chociaż jednej warstwy zimowej skorupy, by ciało przez nie-bawełniane już części odzieży mogło poczuć powietrze.
w czasie burzy chmury są niewiarygodnie zmienne. jak kobiety, które w większości zmieniają zdanie co minutę lub dwie. chciałbyś wszystko obserwować z czwartego piętra lub wyżej, z bezpiecznego miejsca, gdzie będziesz suchy i nie będziesz już uciekał.
grzmi. ale deszcz przestał padać. pachnie nim jeszcze poprzez drzewa, które stały się jeszcze bardziej zielone i poprzez ziemię, która wchłonęła wszystko, co dla niej miał ów deszcz. i jednak się uśmiechasz, jak wyskakujesz z pędzącego tramwaju by przejść się kawałek i omijać wszystkie kałuże po drodze. pędzisz znów do mnie, od progu zdejmujesz mokrą koszulę i czekasz w kuchni aż podam ci herbatę.
piątek, 20 kwietnia 2012
najbezpieczniej.

myśli pełzają po głowie jak jadowite węże. dłonie zaciśnięte w pięść pękają pod wpływem wbijanych w nie ostrych, długich paznokci. puste jak bańki mydlane łzy spadają na pokryty wieczorem bruk starych, wychodzonych dróg. nigdy nie spacerowała tak powoli. nigdy życie nie było tak puste, żeby nie było dokąd iść.
czasami wydawało jej się, że bycie dla wszystkich jest jej naturalnym odruchem. czymś tak oczywistym jak kot spadający zawsze na cztery łapy. czymś, co sprawiało, że czuła się wyjątkowo. czymś, co codziennie dodawało jej kolejnej zmarszczki mimicznej wokół uśmiechniętej buzi. czymś, co było ważniejsze niż wszystko, co ważne.
zgubiła ładowarkę do telefonu. zapomniała jego numeru. i numerów innych osób, które nie mówiłyby nic, słuchając szeptu wielkich jak ocean kropel łez zmywających nawet niezmywalny tusz do rzęs.
a teraz musi uciekać. schronić się znów w sobie, najbezpieczniej.
czasami wydawało jej się, że bycie dla wszystkich jest jej naturalnym odruchem. czymś tak oczywistym jak kot spadający zawsze na cztery łapy. czymś, co sprawiało, że czuła się wyjątkowo. czymś, co codziennie dodawało jej kolejnej zmarszczki mimicznej wokół uśmiechniętej buzi. czymś, co było ważniejsze niż wszystko, co ważne.
zgubiła ładowarkę do telefonu. zapomniała jego numeru. i numerów innych osób, które nie mówiłyby nic, słuchając szeptu wielkich jak ocean kropel łez zmywających nawet niezmywalny tusz do rzęs.
a teraz musi uciekać. schronić się znów w sobie, najbezpieczniej.
wtorek, 17 kwietnia 2012
piątek, 13 kwietnia 2012
ekstramocne.
chcę by dni były ekstramocne, miały kolor ultramaryny czy magenty. wszytko poukładane i spontaniczne, wszystko przeplatające się ze sobą równomiernie. chcę złapać każdą niewiarygodną chwilę i zaskakującą sytuację. omijać każde południe w biegu. złapać równowagę dni i snu między nimi. w jednym tempie, bez zbędnego stresu, ale z nigdy nie znikającym uśmiechem. rozsądniej ze wszystkim i wszystkimi, ale wszystko tak po prostu, prosto i łagodnie.dźwiękami mam wypełnioną głowę. dawno ich nie było, bo albo zasłaniała je jakaś czarna chmura, albo nie było dobrego nastroju. dźwięki zastępują wciąż kotłujące się ze sobą bezsensowne domysły. chcę by istniało tylko tu i teraz. i korzystając z tego, co jest tu i teraz, mogę spędzać dni czytając, bo kilkanaście pozycji z osobistej listy, tych, które muszę przeczytać, jest na wczoraj.
pomiędzy nimi krzątając się gdzieś to w kuchni, to w bibliotece czekając z utęsknieniem na lato, które teraz kojarzy mi się z hiszpańską plażą i wieczorami wina w Oviedo.
poniedziałek, 9 kwietnia 2012
bliskość.

zatrzymuje się czas. zatrzymuje się cały świat, świat zwalnia tak, że można analizować każdą chwilę po kolei, każdą sekundę czasu można prosto pokroić na mniejsze cząsteczki. przestrzeń zamyka się między nimi. określone miejsce przypisane dwóm nagle bliskim sobie osobom. jest tylko ona przy nim i on przy niej. mijają się, by się spotykać. różnią się, by się dopełniać. nie ma żadnego znaczenia przeszłość i przyszłość. wzajemna teraźniejszość tych dwojga ludzi łączy się w jedną, spójną całość. nic więcej się nie liczy. tylko milimetry odległości od jednego ramienia do drugiego. i ostre, przeszywające całe ciało dreszcze, które być może są wyczuwalne u nich wzajemnie. nastrajają do kolejnych zbliżających gestów. kolejnych niepewnych spojrzeń głęboko w oczy i urwanych w połowie oddechów. dotyk pełen niezwykle wyczuwalnych uczuć i niepewnych emocji. pochłania ich namiętność. każda myśl naznaczona jest niedopowiedzianą nutą erotyzmu. wszystko wisi w powietrzu i unosi lekko jej pełne wargi w najbardziej podniecający uśmiech. nie daje mu spać. i nieświadomie robi wszystko, by zawsze być bardzo blisko. niebezpiecznie blisko.
piątek, 6 kwietnia 2012
niebezpieczeństwo
/The jacket, 2005/ Bała się zasnąć. Gdyby wszystkie jej myśli zlały się we śnie ze świadomością, czułaby jeszcze większy mętlik, stałaby się częścią chaosu. Myśli, które przerażały ją, to właśnie one nie dały zmrużyć oka do samego świtu. Błądziła usiłując wyjaśnić racjonalnie działające niewyraźnie połączenia w mózgu. Chciała wymazać wszystkie znaki. Chciała wytłumaczyć wszystko, bez znaków stop, omijania korków i cierpliwie wysłuchując się w milczenie. Chciała odwrócić się i wyjść z pokoju, w którym wydawało jej się niezbędnym jego obecność. Pogrążając się wciąż w jego spojrzeniu widziała niebezpieczeństwo. Paradoksalnie działające jak magnes, który przyciągał ją jeszcze bardziej, czy był milimetry czy kilometry dalekie od niej. Parę cennych chwil stało się zalążkiem namiętności, którą chowa w słowach, w beznadziejnie zamieszanych słowach. Twardo stoi na ziemi, uśmiechając się do szaleństwa jakie jej wyobraźnia tworzy. Poczeka chwilę, zastanowi się troszeczkę, a potem, nic nie pamiętając jakby ktoś wyciął tę część zapamiętania, rzuci się w wir niewiadomego pochodzenia szaleństwa. I kiedyś zaśnie. Bo skończą się myśli i ich wirujące dzikie tańce.
czwartek, 5 kwietnia 2012
od nowa
środa, 4 kwietnia 2012
noc polarna

Zapadła bezsilna cisza między jedną a drugą wyspą. Wiatr nie porusza nagich drzew. Nie widać ruchu na zamarzniętej tafli wody. Przyszła noc polarna. W głębokiej ciemności poruszać się jest jeszcze trudniej niż w samotności.
Zatrzymał w czasie całą przestrzeń, by spakować wszystkie rzeczy, które jej będą o nim przypominały. Zrobił to tak, by nie przypomniała sobie, że takie rzeczy w ogóle istniały. Potem podszedł do niej i zostawiając ostatni pocałunek na jej ustach wymazał siebie z jej kruchej pamięci. Wychodząc zostawił lekko uchylone drzwi, by wiatr, który za chwilę będzie mógł 'włączyć', rozwiał wszystkie wątpliwości i jego zapach z tego pokoju.
Świat ruszył. Podeszła do nakrytego stołu i zabrała z niego jeden talerz, odłożywszy go na miejsce usiadła do kolacji. Jego nigdy nie było w jej życiu.
wtorek, 27 marca 2012
mogę wszystko
codziennie żyjemy bez powietrza. a to, co do nas dociera przez atmosferę, to tylko mieszanina gazów, które nic dla nikogo nie znaczą. trzymamy się mocno na ziemi, bo nikt nie sprawia, że grawitacja przestaje działać, nic nadzwyczajnego nie roi się w głowie za pomocą hormonów i chemii. tracimy tyle niezwykłości błąkających się tu i ówdzie, by oddać się w całości rutynie i monotonii, bo nawet pogoda stała się przewidywalna, a my nauczyliśmy się tłumaczyć wszystkie przypadki i spontaniczne sytuacje racjonalnie, bez-uczuciowo.
rzeczywistość to tylko poranna kawa i droga do szkoły. mijanie wciąż tych samych twarzy, których i tak się nie zapamiętuje i chęć zmian krążąca gdzieś z tyłu głowy. zjada nas przyzwyczajenie. zjada nas codzienność zbudowana naszymi własnymi rękoma. nic przecież nie robimy wbrew sobie, mamy wolną wolę, z której korzystamy, a i tak nie wszystko nas cieszy i zadowala.
czasami biorę głęboki oddech.
wtedy nie ma niczego, co byłoby złe.
czasami biorę głęboki oddech.
wtedy nie ma niczego, co byłoby złe.
szczególnie kiedy pieści mnie słońce
i mogę wszystko.
poniedziałek, 26 marca 2012
nieobecność.

siedzisz w przedpokoju i palisz papieros za papierosem. nie wiem, czy to ze złości, której przyczyną jest nasz koniec, czy na złość mnie, bo wiesz jak bardzo nie lubię tego bezsmakowego dymu. próbuję omijać szerokim łukiem miejsce twojego panowania, ale wciąż wychodząc z mieszkania, mijam cię nie patrząc ci w oczy. wiem, że próbujesz nawiązać kontakt spojrzeniem, które mówi o nas, jakby innego świata nie było we wszechświecie. stąpasz głośno nogami, kiedy chodzisz z jednego kąta w drugi i denerwujesz słodkimi zawołaniami w sufit. chcesz być miły, zupełnie się do tego zmuszając. chcesz mieć jakieś wyjście awaryjne w tym zabawnym utrzymywaniu kontaktu, gdyby raptem świat chciał zawrócić, zwolnić, zatrzymać się w miejscu wypadku tych dwojga pięknych ludzi. sama nie wiem, jakimi myślami zakurzona jest twoja głowa, ale dawno nie robiłeś w niej porządku.
zaraz sama spakuję wszystkie swoje rzeczy. bez kawałków przeszłości na papierkach. zabiorę to tylko, co całkiem nowe. i zmienię fotel, już nie będzie zielony. wyjdę i zamkną za mną drzwi w mieszkaniu, w którym umiera miłość.
czwartek, 22 marca 2012
najdziwniejszy film o miłości.

"byłam". w jakiejś nieznanej przestrzeni, w której umieściły mnie twoje myśli. ze spojrzeniem pełnym słodkiej przenikliwości i uśmiechem powodującym reakcję w identycznej postaci. wyciągałeś ręce, by mieć mnie jeszcze więcej. wyobraziliśmy sobie "siebie" we wszystkich nocnych rozmowach. narysowałam wszystkie swoje uczucia. używając najmiększych ołówków zaznaczyłam najmocniejsze kontrasty i nawet to nie skłoniło mnie do wycofania się, bo właśnie ty uświadomiłeś mi, że to nie jest najważniejsze i trzeba spojrzeć na to inaczej, by dopasować idealnie dwie różne części.
śnię więc dalej. zakrywam twarz kołdrą by jeszcze trochę na zamkniętych powiekach pooglądać najpiękniejsze kadry tego filmu, najdziwniejszego filmu o miłości. jeszcze nie wiem jakie będzie zakończenie. stoję w miejscu, w którym wydaje mi się wszystko jasne, ale naprawdę nic nie jest takie. wrażenie jakie pozostawiają po sobie wszystkie myśli w głowie zmusza mnie do zrobienia kolejnego kroku naprzód, pójścia w którymś konkretnym kierunku, ale irytując się w sobie sama nie wiem, dokąd to pójdziemy. dziś. jutro. kiedyś.
zastanawiam się tylko, czy jeszcze "jestem" w przestrzeni, którą dla mnie wymyśliłeś?
wtorek, 20 marca 2012
szczęście w sobie.
"nikt nie uczyni cię szczęśliwym, jeśli najpierw nie odnajdziesz szczęścia w sobie" /zaklinaczka słów/
musisz nauczyć się od nowa, cieszyć się każdą chwilą i wszystkim, co się w niej mieści. uśmiech jeszcze bardziej zaraża niż czkawka, która w pewnych momentach przeszkadza. uśmiech powinien znajdować się na swoim miejscu, na twojej twarzy częściej niż dotychczas. uśmiech daje niewidzialną moc, energię, której potrzeba właśnie tobie, byś przebijał wszystkie ślepe zaułki i mijał przeszkody bez szwanku. zastanów się, bo tak naprawdę nie masz się czym przejmować. wszystko dzieje się, bo ma jakiś konkretny powód, dlaczego tak się stało. wszystko co się dzieje jest dobre. jeśli nawet nie, to może być, w zależności od tego, jak bardzo ty będziesz tego chciał. wszystko zależy od ciebie. każdy kolejny krok, każda kolejna rozmowa, każde spojrzenie i wszystko, co zdarzy się, gdy będziesz blisko, blisko jak nigdy dotąd. ale zanim dasz mi dać ci szczęście, poszukaj je w sobie, bo ja go nie znajdę, ciebie nie znajdę, bo nawet nie wiem jeszcze gdzie jesteś.
piątek, 16 marca 2012
ja.
niesamowicie dobrze jest czasami pozbyć się uczuć. takich uczuć, przez które nie można spać. tylko w nocy nachodzą nas obłędne myśli drapiąc każdy czuły kąt ciała i łapiąc, zaciskając każdy najmniejszy oddech w swoje parszywe łapki, nie dając spać. tylko kiedy dobrze znana cisza uwydatnia samotnie spędzone noce i wieczory bez ciepłego uśmiechu naprzeciwko. tylko kiedy najdzie potrzeba zaciśnięcia obydwu ramion wokół czyjegoś pasa.czasami dobrze poczuć ulgę, nad niemożliwym. kiedy nie chcesz i coś się dzieje samo, za ciebie, bezmyślnie i niepotrzebnie. doprowadza do ślepej uliczki i nie daje wyjścia, wtedy jedyne co możesz zrobić, to wysadzić w powietrze całą otaczającą rzeczywistość, na chwilę wyłączyć prąd w życiu, spojrzeć na koniec świata i wrócić. odnaleźć najsłabsze strony i zniechęcić się do cna, mimo wszystko.
spokojniej mija czas i nigdzie nie spieszy się nikt. wszystkie dobre, słodkie i niezwykłe słowa zostawiam tutaj, dla siebie, by zacząć być wystarczająco dobrą - dla siebie. a dla innych mieć tylko to, co sama zdecyduję się im podarować. bez gratisów i bez promocji.
środa, 14 marca 2012
szczęście.

jak opisać szczęście? na pewno dźwiękiem przychodzącej wiadomości. jej treścią. skupionym wzrokiem wbitym w ekran telefonu czy laptopa. lekko uchylonymi wargami i niemocą mówienia, magią zdziwienia oczarowaną. tym niebywale uwodzicielskim, rozmarzonym uśmiechem i cicho wydobywającymi się odgłosami kociego rozczulenia. siedzącą, wpatrzoną w palącą się w rękach pracę, pod stołem nóżkami tańczącą już kolejną wspólną piosenkę, pełną niewidzialnej radości i do cna przepełniona tym szczęściem, co wszystko sprawia bardziej kolorowym, wyczulonym i milszym. chęcią by czas szybciej mijał i zwalniał, kiedy już będzie odpowiednia godzina. siłą rozkojarzenia. każdym wesołym tonem, odgłosem, dźwiękiem. odnalezionym brakującym puzzlem do tysiąc-częściowej całości. jazdą na rowerze bez rąk i wiatrem świszczącym w uszach na pełnym morzu. diabelską salsą i podzieloną na pół pomarańczą... szczęście można opisać szczęściem innych, bo szczęściem nawet najwięksi na świecie egoiści się dzielą.
wtorek, 13 marca 2012
za pięć siódma.

niedziela, 11 marca 2012
pustki.

kolejny raz układając spadające klocki z nieba, w kolejne znikające linijki, wyobrażam sobie, że nie da się na siłę wcisnąć niepasującego klocka - zawsze pozostanie jakaś szczelina przez którą linijka nie zniknie, a za nią inne puste przestrzenie, co może doprowadzić do napisu 'game over' i próba zbudowania jak największej liczby znikających linijek idzie na marne. za każdym razem zaczynam od początku. z jakimś bagażem doświadczeń, ale z czystą myślą i chęcią poznania nowego. za każdym razem mam więcej nadziei niż wcześniej. czuję kumulujące się uczucia we mnie, które zostawiam przypadkiem w przedpokoju ściągając dokładniej niż zwykle buty. najpierw lewy, potem prawy w międzyczasie poprawiając skarpetki. a uczucia zawieszam tuż obok parasola, zakrywając płaszczami, by ich zapach nie dochodził do pokoju, nie rozpraszał w nim moich rozszarpanych zmysłów. przestaję spoglądać na zegarek, kalendarz w telefonie też nie ma już znaczenia, zapiski w zeszycie nie noszą żadnego imienia, tylko same obowiązki. wyrysowuję schemat codzienności, nie planując żadnej niespodziewanej wizyty. przyzwyczajam się do trudności bycia ze sobą, tylko czasem ogarnia mnie niesamowita ochota bycia z kimś blisko, bliżej i najbliżej.
uspokaja mnie cierpliwość jakiej się nauczyłam będąc w podróży dookoła własnej osi. sprowadza mnie na ziemię wewnętrzne przekonanie o tobie i twojej sile, którą dzielisz ze mną poprzez odległość jaka nas jeszcze od siebie dzieli.
uspokaja mnie cierpliwość jakiej się nauczyłam będąc w podróży dookoła własnej osi. sprowadza mnie na ziemię wewnętrzne przekonanie o tobie i twojej sile, którą dzielisz ze mną poprzez odległość jaka nas jeszcze od siebie dzieli.
dwadzieścia perfekcyjnych słów.

chciałabym by każdy następny dzień był dla mnie przygodą. wejściem do dżungli dorosłości z doskonale działającym kompasem i świetnie napisaną mapą. odnajdę drogę do celu omijając wszystkie wystające konary wielkich zielonych drzew. chciałabym odkrywać siebie. swoje zalety, wady, każdą cząsteczkę, krok po kroku, by móc oddać je wszystkie w czyjeś męskie, silne i piękne dłonie. chciałabym zakończyć poszukiwania skarbu, by zająć się następnymi zagadkami, które już czekają jak w wiecznie trwającej kolejce na poczcie. to samo dotyczy pytań, które sobie zadaję. chciałabym odpowiedzieć jeszcze na miliony podobnych, siedzących na jakiejś gałązce wróbelków w mojej główce.
chciałabym dziwnego pana, tego z kosmosu, którego rakietę czasami widzę siedząc na księżycowym rogalu. czasami puszcza mi galaktycznego buziaka w tę ciemną przestrzeń, ale nie zawsze widzę twarz nadawcę. między porankiem, a wieczorem, chciałabym uśmiechać się od ucha do ucha od tego wszystkiego, co powinno pójść dobrze, żeby poszło najlepiej. 'bez parasola i bez płaszcza'. chciałabym słonecznego życia, codzienności i zapachu słońca na skórze.
najcudowspanialsupermegapięknego chciałabym.
mnóstwo szczęścia chciałabym mieć, dostać i dawać, doświadczać i obserwować u innych. zaciskania pasa, wytrwałości i determinacji, by żaden słomiany zapał nie błąkał się między pomysłami a wykonaniem.
chciałabym spełnienia wszystkich planów, marzeń, zamierzeń jakie mam. odkrycia czegoś, czego nigdy dotąd nie czułam, nie widziałam i nie słyszałam.
czwartek, 8 marca 2012
wiśnie.
pomyliłam słoiki. już dawno zjadłam ten, ze słonymi wspomnieniami. deser z wiśniami dla niego, deser z jagodami dla niej. mimo, że wyrwał mnie ze snu koszmar z przeszłości, śnieg za oknem nie napawał do wyjścia z domu, a całe święto dzisiejszego dnia nie dawało żadnych dobrych wspomnień oprócz jednego, które znów nie zawiodło i dało mi powody do rozczulenia się. cały strumień ciekawych odkryć sentymentalno-banalnych wersów między słowami moimi do ciebie, bo wiem, że rozumiesz mnie nawet bez słów. nic dodać, nic ująć. idziemy więc dalej.zaprosisz mnie na śniadanie z obiadem, czy może lepiej zaczniemy od obiadu kończąc na śniadaniu?
wtorek, 6 marca 2012
głęboka woda w szklance zielonej herbaty

topię się. nie umiem widzieć pod wodą, więc na ślepo szukam twojej ręki. nigdzie nie czuję nawet poruszenia wody, odpłynąłeś zostawiając mnie samą, w miejscu gdzie moje stopy nie dotykają już dna, a ja uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie umiem jeszcze dobrze pływać. bardzo złożone myśli wypływają z głowy by utonąć obok mnie, są cięższe od mojego nagiego ciała, od razu spadają na samo dno tej przerażającej, ciemnej głębi. zastępuję te myśli strachem przed tym zimnem, które odczuwam już palcami stóp, chłód w którym nie pływają stworzenia o ciepłych sercach. myślę, że nie rozumiałam ciebie - bo oboje byliśmy pod wodą - dźwięki dochodzące z twojego gardła rozmywała niebieskość wody zanim doszły do moich uszu. zanim wskoczyliśmy do tej wody znałam cię na wylot, zawsze byliśmy razem, byłeś moją idealną drugą połową. zapomniałam jednak, że w wodzie wszystko wygląda inaczej. teraz, kiedy patrzę na zatopioną w zielonej herbacie łyżkę, widzę jak przez przestrzeń tej ciepłej cieczy zmienia się jej wizerunek. myślę, że na lepsze, bardziej błyszczy i się zaokrągliła. tobie to nie pomogło, nie jesteś zwykłą łyżeczką do herbaty, nie wpasowujesz się już w linię mojego ciała śpiącą samotnie w jednoosobowym łóżku.
poniedziałek, 5 marca 2012
lubię kiedy kobieta.
rozkwitają jak kwiaty na wiosnę. uśmiechają się do słońca, które raczy je coraz to cieplejszymi promieniami i wyzwala więcej endorfin niż czekolada. promienieją, od tych spadających z wiszącej we wszechświecie gwiazdy, ciepła dotyków jak kolejne jej dalekie koleżanki. jeden uśmiech potrafi nieznajomego pana z roweru zwalić, umilić chwilę dozorcy i każdego mężczyznę kobiety widok uszczęśliwia. w każdym kobiecym geście dostrzec można początek świata i jego koniec zarazem. rozchylenie warg jakby chciała coś powiedzieć, poprawianie spadającej na oczy grzywki jakby miała zobaczyć coś niezwykłego, zalewanie herbaty przed rękawicę kuchenną mimo, że czajnik ma ochronną rączkę. szklane, wzruszone oczy kiedy wychodzi z filmu, który jemu nie przypadł do gustu, a więc prawdą jest, że wszystko można przeczytać, zobaczyć w kobiecych oczach. w każdym kolorze, czy małe, czy duże, widzisz każdy zachwyt, lęk, radość i rozczarowanie.patrz więc, mężczyzno biedny, ucz się widzieć oczami kobiety.
niedziela, 4 marca 2012
jesteśmy.

zabierał mnie do lasu. słuchaliśmy drzew, wody w rzece i ptaków. rozświetlał moje oczy tymi zwyczajnymi dla niego widokami. oddychaliśmy magią pełną piersią, spokojnie i rozczulająco zapraszając się na herbatę. zawsze uśmiechnięta. zawsze pełna swojej energii. zawsze gotowa złapać tę jedną dłoń i pójść w nieznane. była małą dziewczyna chowającą się pod jego ramieniem. księżniczką, którą budzą świeże kwiaty. dziewczyną z sąsiedztwa, która zawsze lubiła zmywać po śniadaniu. zbudowaliśmy swój świat w dwie minuty. żyliśmy w nim zaledwie jedenaście. a on, w jedną sekundę zmienił go we wspomnienia.
"Jesteśmy gdzieś tam, zawsze..."
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
































