niedziela, 6 maja 2012
sen wariata.
zalewa mnie ocean zmysłów. wokół niebanalna cisza poprzedzająca kolejny ważny dzień życia pozwala słyszeć głosy mojego śpiącego ciała. równomiernie pompujące krew do każdej części ciała serce odzywa się głucho w klatce piersiowej, a spokojny, jeszcze zaspany oddech wciąż przerywany próbą usłyszenia ciszy budzi cały organizm do właściwego funkcjonowania. czuję, że chciałabym tak zostać. leniwy poranek kontra wykorzystanie wszystkich swoich zasobów wiedzy, by przyszłość streścić w kilku literkach przed nazwiskiem. nie pozwala jednak na to poranne pukanie do drzwi, a za nimi nieznajoma postać. wita się i omija mnie w progu. znajdując kuchnię siada w najbardziej oświetlonym miejscu i czeka, aż zaparzę jej herbaty. mówi, że to będzie długie spotkanie. uśmiecha się do mnie jak dobra ciocia, której dawno nie widziałam. choć w tym uśmiechu kryje się zbyt wiele dobroci, ja pozostaję nieufna. trochę boję się patrzeć jej prosto w oczy, więc zajmuję się rzeczywistością dookoła. chciałabym ją ominąć, zostawić i wyjść, ale jest jak moja myśl - wciąż ze mną, nieodwracalnie. poddaję się więc, siadam razem z nią przy stole i zaczynam rozmowę, od zwykłego "dziękuję".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz