poniedziałek, 5 listopada 2012

pijani szczęściem




ledwo stojąc na nogach, podpierała się na jego ramieniu próbując złapać równowagę. robiło się jasno, ale czas był czymś całkiem obcym i nieistotnym w tym dwuosobowym zwariowaniu. mogliby pobić rekord guinnesaa i to w nie jednej kategorii. spacerując po nieznanych uliczkach ukochanego miasta, wymienili ze sobą tysiące słów, zmieniając tematy w ekspresowym tempie. błądzili i odnajdywali się pośród starych domów, kamienic i kilku opuszczonych fabryk, robiąc zdjęcia aż do wyczerpania pamięci. rzucając sobie wyzywające gry słowne, nigdy nie dochodzili do sedna sprawy. mijały się słowa przelotnie, choć czuć było wszystko, ale jakby niewyraźnie. zostawiając za sobą ciepłe promienie zachodu słońca, zabierali ze sobą tylko umysły pełne myśli i pomysłów, które zabierały ich w inne wymiary rzeczywistości, kolorując zastany obraz świata.
zastanawiali się nawet, czy mogliby zagadać się na śmierć.
- tak - odpowiedział - ale musiałoby to potrwać całe nasze życie...
 hardkorowy poranek gdzieś na końcu miasta, przy wschodzącym słońcu i zachodzących gwiazdach przyniósł niemożliwe zmęczenie, z którym walczyła ogromna chęć na nie-kończącą-się-przygodę. przez jej zamknięte powieki wciąż było widać szczęśliwie błyszczące się oczy, choć w połowie była już jakby we śnie. wypijając każdą kroplę chwili spędzanej we wspólnym towarzystwie, coraz bardziej uzależniali się od siebie bezpowrotnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz