to taki pierwszy deszcz, którego dźwięk daje mi powód do promiennego uśmiechu. myślę sobie teraz o tobie, jak mkniesz z jednego końca miasta na drugi, spiesząc się na uciekający tramwaj, unikając zimnych kropel deszczu wpadających w każdą szczelinę twojego ubioru. przeklinasz ten moment, kiedy wyszedłeś z domu bez parasola lub nie ubrałeś innej kurtki wyposażonej przynajmniej w kaptur.
w tramwaju, między ociekającymi wodą parasolami i ich właścicielami, którzy z ledwością opanowują swą zadyszkę, znów jest wszystko na nie. zbyt mało miejsca, by dotrzeć w trzy sekundy przed odjazdem i kupić bilet równie szybko i uniknąć nieprzyjemności z płacenia za gapę kary. wiosenny katar rozprzestrzenia się, bo przecież wszystkie modne panie kichają na lewo i prawo, bo jak można wiosną nie nosić się zdrowo? myślałeś o tym, że ty również poczułeś chęć zdjęcia chociaż jednej warstwy zimowej skorupy, by ciało przez nie-bawełniane już części odzieży mogło poczuć powietrze.
w czasie burzy chmury są niewiarygodnie zmienne. jak kobiety, które w większości zmieniają zdanie co minutę lub dwie. chciałbyś wszystko obserwować z czwartego piętra lub wyżej, z bezpiecznego miejsca, gdzie będziesz suchy i nie będziesz już uciekał.
w tramwaju, między ociekającymi wodą parasolami i ich właścicielami, którzy z ledwością opanowują swą zadyszkę, znów jest wszystko na nie. zbyt mało miejsca, by dotrzeć w trzy sekundy przed odjazdem i kupić bilet równie szybko i uniknąć nieprzyjemności z płacenia za gapę kary. wiosenny katar rozprzestrzenia się, bo przecież wszystkie modne panie kichają na lewo i prawo, bo jak można wiosną nie nosić się zdrowo? myślałeś o tym, że ty również poczułeś chęć zdjęcia chociaż jednej warstwy zimowej skorupy, by ciało przez nie-bawełniane już części odzieży mogło poczuć powietrze.
w czasie burzy chmury są niewiarygodnie zmienne. jak kobiety, które w większości zmieniają zdanie co minutę lub dwie. chciałbyś wszystko obserwować z czwartego piętra lub wyżej, z bezpiecznego miejsca, gdzie będziesz suchy i nie będziesz już uciekał.
grzmi. ale deszcz przestał padać. pachnie nim jeszcze poprzez drzewa, które stały się jeszcze bardziej zielone i poprzez ziemię, która wchłonęła wszystko, co dla niej miał ów deszcz. i jednak się uśmiechasz, jak wyskakujesz z pędzącego tramwaju by przejść się kawałek i omijać wszystkie kałuże po drodze. pędzisz znów do mnie, od progu zdejmujesz mokrą koszulę i czekasz w kuchni aż podam ci herbatę.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz