sobota, 28 kwietnia 2012

puk, puk.



dla mnie to nie jest dziwne. pachnie zwyczajnie, ciekawością i zaproszeniem przez śmiejących się z okna młodych ludzi w środku nocy. wrogo nastawieni ludzie są prymitywni. albo ci, którym przyświeca gościnność i otwartość, są ograniczeni lub wciąż im mało twarzy w książce.
uciekam i poszukuję nowego, bo oni stoją sobie dalej w jednym miejscu, a ja biegnę dalej, wyprzedziłam wszystkich o metr, kilometr, milę. wyrywam się stąd, by swój nieporządek podzielić z innym bałaganem.

puk, puk.
usłyszałem, że ładnie śpiewasz.
chciałem więc zapytać,
czy mogę podzielić się z tobą swoim życiem.
mam tylko kota i kilka butelek.
puk, puk
zapamiętam twoje podniecone zdziwienie
zapalone jak lampki oczy na słodkiej twarzy
i twój wredny śmiech, za pytanie
o to, ile masz już lat.

środa, 25 kwietnia 2012

nic nadzwyczajnego.




zawsze mówisz, że to nic nadzwyczajnego, że to tylko Ty.
a pusty, zielony kubek po kawie, oznacza że już wstałaś i wypiłaś ją, pół na pół z mlekiem, tak jak lubisz. zostawiłaś na blacie w kuchni butelkę mleka, bo wiesz, że nie lubię łączyć gorącej kawy z zimnym mlekiem.
zawsze wstajesz troszeczkę wcześniej, żeby sama wypić prawie jednym łykiem swoją pierwszą, poranną kawę, a potem wziąć prysznic jeszcze zanim ja się obudzę. czasami zdążysz nawet zrobić już śniadanie. ale dziś przebudził mnie zły sen i brak twojego oddechu tuż obok, więc zastałem twój kubek w kuchni, a ciebie krzątającą się w łazience. wstawiłem grzanki do tostera, zerwałem szczypiorek z twojego balkonowego ogródka i doprawiłem nim twarożek śmietankowy.
nigdy nie siadasz na przeciwko, dlatego bardzo lubię z tobą jeść. szczególnie kiedy wchodzisz do kuchni w moim ulubionym podkoszulku, który kupiłem będąc z tobą na pierwszej wycieczce do berlina wschodniego. w rozpuszczonych włosach i podwiniętymi rękawkami wyglądasz jakbyś przed chwilą obudziła się w przyczepie na preriach amerykańskich w Teksasie, wiatr rozwiał ci włosy i mrużysz oczy od suchego słońca.
każdego dnia, kiedy słońce wdziera się do kuchni przez żaluzję, mam blade wspomnienie z naszego pierwszego poranku. usiadłaś obok mnie, wplątałaś swoją dłoń szukając mojej i słodkim podrapanym głosem powiedziałaś 'dzień dobry', głaszcząc jak kot moje ramię wtuliłaś się w ciepły jeszcze bok.
każdego dnia czekam z utęsknieniem na ten zwykły gest, który sprawia, że wszystko tego dnia jest lepsze. nie przeszkadzają korki, nie denerwują kolejki w supermarkecie, nie ma spraw, których nie da się załatwić. każdego dnia czekam na tę chwilę, jakbym oglądał wciąż ten sam film i wciąż przeżywał miłe zaskoczenie widząc tę samą piękną scenę.
kiedy tak robisz, czuję zapach twoich włosów, czuję ciepło twojej skóry, czasami słyszę nawet jak mruczysz. gdybyś siadała na przeciwko, nie byłabyś naprawdę blisko, nie sprawiałabyś, że początek dnia może być tak kosmicznie niezwykły.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

deszczem.




to taki pierwszy deszcz, którego dźwięk daje mi powód do promiennego uśmiechu. myślę sobie teraz o tobie, jak mkniesz z jednego końca miasta na drugi, spiesząc się na uciekający tramwaj, unikając zimnych kropel deszczu wpadających w każdą szczelinę twojego ubioru. przeklinasz ten moment, kiedy wyszedłeś z domu bez parasola lub nie ubrałeś innej kurtki wyposażonej przynajmniej w kaptur.
w tramwaju, między ociekającymi wodą parasolami i ich właścicielami, którzy z ledwością opanowują swą zadyszkę, znów jest wszystko na nie. zbyt mało miejsca, by dotrzeć w trzy sekundy przed odjazdem i kupić bilet równie szybko i uniknąć nieprzyjemności z płacenia za gapę kary. wiosenny katar rozprzestrzenia się, bo przecież wszystkie modne panie kichają na lewo i prawo, bo jak można wiosną nie nosić się zdrowo? myślałeś o tym, że ty również poczułeś chęć zdjęcia chociaż jednej warstwy zimowej skorupy, by ciało przez nie-bawełniane już części odzieży mogło poczuć powietrze.
w czasie burzy chmury są niewiarygodnie zmienne. jak kobiety, które w większości zmieniają zdanie co minutę lub dwie. chciałbyś wszystko obserwować z czwartego piętra lub wyżej, z bezpiecznego miejsca, gdzie będziesz suchy i nie będziesz już uciekał. 
grzmi. ale deszcz przestał padać. pachnie nim jeszcze poprzez drzewa, które stały się jeszcze bardziej zielone i poprzez ziemię, która wchłonęła wszystko, co dla niej miał ów deszcz. i jednak się uśmiechasz, jak wyskakujesz z pędzącego tramwaju by przejść się kawałek i omijać wszystkie kałuże po drodze. pędzisz znów do mnie, od progu zdejmujesz mokrą koszulę i czekasz w kuchni aż podam ci herbatę. 



piątek, 20 kwietnia 2012

najbezpieczniej.



myśli pełzają po głowie jak jadowite węże. dłonie zaciśnięte w pięść pękają pod wpływem wbijanych w nie ostrych, długich paznokci. puste jak bańki mydlane łzy spadają na pokryty wieczorem bruk starych, wychodzonych dróg. nigdy nie spacerowała tak powoli. nigdy życie nie było tak puste, żeby nie było dokąd iść.
czasami wydawało jej się, że bycie dla wszystkich jest jej naturalnym odruchem. czymś tak oczywistym jak kot spadający zawsze na cztery łapy. czymś, co sprawiało, że czuła się wyjątkowo. czymś, co codziennie dodawało jej kolejnej zmarszczki mimicznej wokół uśmiechniętej buzi. czymś, co było ważniejsze niż wszystko, co ważne.
zgubiła ładowarkę do telefonu. zapomniała jego numeru. i numerów innych osób, które nie mówiłyby nic, słuchając szeptu wielkich jak ocean kropel łez zmywających nawet niezmywalny tusz do rzęs.
a teraz musi uciekać. schronić się znów w sobie, najbezpieczniej.

piątek, 13 kwietnia 2012

ekstramocne.

chcę by dni były ekstramocne, miały kolor ultramaryny czy magenty. wszytko poukładane i spontaniczne, wszystko przeplatające się ze sobą równomiernie. chcę złapać każdą niewiarygodną chwilę i zaskakującą sytuację. omijać każde południe w biegu. złapać równowagę dni i snu między nimi. w jednym tempie, bez zbędnego stresu, ale z nigdy nie znikającym uśmiechem. rozsądniej ze wszystkim i wszystkimi, ale wszystko tak po prostu, prosto i łagodnie.
dźwiękami mam wypełnioną głowę. dawno ich nie było, bo albo zasłaniała je jakaś czarna chmura, albo nie było dobrego nastroju. dźwięki zastępują wciąż kotłujące się ze sobą bezsensowne domysły. chcę by istniało tylko tu i teraz. i korzystając z tego, co jest tu i teraz, mogę spędzać dni czytając, bo kilkanaście pozycji z osobistej listy, tych, które muszę przeczytać, jest na wczoraj.
pomiędzy nimi krzątając się gdzieś to w kuchni, to w bibliotece czekając z utęsknieniem na lato, które teraz kojarzy mi się z hiszpańską plażą i wieczorami wina w Oviedo.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

bliskość.




zatrzymuje się czas. zatrzymuje się cały świat, świat zwalnia tak, że można analizować każdą chwilę po kolei, każdą sekundę czasu można prosto pokroić na mniejsze cząsteczki. przestrzeń zamyka się między nimi. określone miejsce przypisane dwóm nagle bliskim sobie osobom. jest tylko ona przy nim i on przy niej. mijają się, by się spotykać. różnią się, by się dopełniać. nie ma żadnego znaczenia przeszłość i przyszłość. wzajemna teraźniejszość tych dwojga ludzi łączy się w jedną, spójną całość. nic więcej się nie liczy. tylko milimetry odległości od jednego ramienia do drugiego. i ostre, przeszywające całe ciało dreszcze, które być może są wyczuwalne u nich wzajemnie. nastrajają do kolejnych zbliżających gestów. kolejnych niepewnych spojrzeń głęboko w oczy i urwanych w połowie oddechów. dotyk pełen niezwykle wyczuwalnych uczuć i niepewnych emocji. pochłania ich namiętność. każda myśl naznaczona jest niedopowiedzianą nutą erotyzmu. wszystko wisi w powietrzu i unosi lekko jej pełne wargi w najbardziej podniecający uśmiech. nie daje mu spać. i nieświadomie robi wszystko, by zawsze być bardzo blisko. niebezpiecznie blisko.

piątek, 6 kwietnia 2012

niebezpieczeństwo

/The jacket, 2005/

Bała się zasnąć. Gdyby wszystkie jej myśli zlały się we śnie ze świadomością, czułaby jeszcze większy mętlik, stałaby się częścią chaosu. Myśli, które przerażały ją, to właśnie one nie dały zmrużyć oka do samego świtu. Błądziła usiłując wyjaśnić racjonalnie działające niewyraźnie połączenia w mózgu. Chciała wymazać wszystkie znaki. Chciała wytłumaczyć wszystko, bez znaków stop, omijania korków i cierpliwie wysłuchując się w milczenie. Chciała odwrócić się i wyjść z pokoju, w którym wydawało jej się niezbędnym jego obecność. Pogrążając się wciąż w jego spojrzeniu widziała niebezpieczeństwo. Paradoksalnie działające jak magnes, który przyciągał ją jeszcze bardziej, czy był milimetry czy kilometry dalekie od niej. Parę cennych chwil stało się zalążkiem namiętności, którą chowa w słowach, w beznadziejnie zamieszanych słowach. Twardo stoi na ziemi, uśmiechając się do szaleństwa jakie jej wyobraźnia tworzy. Poczeka chwilę, zastanowi się troszeczkę, a potem, nic nie pamiętając jakby ktoś wyciął tę część zapamiętania, rzuci się w wir niewiadomego pochodzenia szaleństwa. I kiedyś zaśnie. Bo skończą się myśli i ich wirujące dzikie tańce.

czwartek, 5 kwietnia 2012

od nowa


można spojrzeć od nowa.
mimo, że widać w nas jeszcze trochę przeszłości
czas wygładził nierówne powierzchnie
zostało więc to, co pasuje
to, co było najlepsze.
i tak patrz właśnie na mnie.
od nowa.

środa, 4 kwietnia 2012

noc polarna

Zapadła bezsilna cisza między jedną a drugą wyspą. Wiatr nie porusza nagich drzew. Nie widać ruchu na zamarzniętej tafli wody. Przyszła noc polarna. W głębokiej ciemności poruszać się jest jeszcze trudniej niż w samotności.
Zatrzymał w czasie całą przestrzeń, by spakować wszystkie rzeczy, które jej będą o nim przypominały. Zrobił to tak, by nie przypomniała sobie, że takie rzeczy w ogóle istniały. Potem podszedł do niej i zostawiając ostatni pocałunek na jej ustach wymazał siebie z jej kruchej pamięci. Wychodząc zostawił lekko uchylone drzwi, by wiatr, który za chwilę będzie mógł 'włączyć', rozwiał wszystkie wątpliwości i jego zapach z tego pokoju.
Świat ruszył. Podeszła do nakrytego stołu i zabrała z niego jeden talerz, odłożywszy go na miejsce usiadła do kolacji. Jego nigdy nie było w jej życiu.