niedziela, 24 października 2021

tekst, którego nigdy nie przeczytam.




Gromadzony od kilku tygodni stres, zamiatany pod dywan codzienności, w końcu trzeba było posprzątać. Wczoraj o 23:35 rozpłakałam się. Tak, jak powinnam to zrobić kilka tygodni temu. Z bezsilności. A raczej z powodu wchłonięcia wszystkich niebezpieczeństw życia w krwiobieg, tak sobie pływały i brudziły piękną czerwień niezbędności. Powodowały spustoszenie w wielu obwodach. Bezsenności, złość i niezdiagnozowany smutek już znalazł swoje powody. 

Zawsze zastanawiam się dlaczego przyjmuję ten sam schemat. Ubieram się w szczelną zbroję i władam mieczem dopóki nie padnę ze zmęczenia w walce z niewidocznymi wrogami. Nawet nie widzę, gdzie mam celować, "kogo" uderzyć, "komu" utrzeć nosa. A w tej zbroi trudno o swobodę w poruszaniu się. Dlatego czasem szwędam się, gubiąc cel i znajdując zastępcze, bezsensowne. 

Nie umiem pokazać, a czasem tonę i nie mogę oddychać. Mimo, że panuję nad wszystkim w miarę stabilnie, to odbija się to wszystko potem niezłą czkawką. Nie mam wtedy blasku, uśmiech tylko od niechcenia, bo zmęczył mnie ten stres. Nie mam wtedy ani siły ani ochoty, żeby dosięgać tych oczekiwań świata zewnętrznego. A świat, przyzwyczaił do tego, że trochę wstyd zapomnieć zadbać o siebie. Zła jestem na to bardzo, bo trochę trwało, żebym się od tego uwolniła. 

Oglądam siebie codziennie, z mojej perspektywy. Nigdy nie poznam innej, więc nie jestem w stanie porównać ocenie tych różnorodnych spojrzeń. Wszystko, co się dzieje, maluje i kształtuje się we mnie. Widać to wszystko, gołym okiem. 


tekst nie został przeczytany powtórnie.
i nie zostanie edytowany, nawet jeśli ma błędy.
bo nigdy go nie przeczytam.